Reklama

Piotr Witwicki: Co najbardziej pana wkurza, jak pan jeździ autem po mieście?

Sobiesław Zasada: - Jedno, to duży ruch, a drugie, to sprawa wyszkolenia kierowców. Większość z nich jeździ dobrze, a ci którzy słabo, tamują ruch i to jest niebezpieczne. Dochodzi do nerwowych sytuacji. Dlatego tak ważne jest to, by być uprzejmym na drodze.

Reklama

Zdarzyło się, że jakiś kierowca pokazał środkowy palec Sobiesławowi Zasadzie, bo uznał, że ten nie umie jeździć?

- Zdarzały się takie sytuacje. Niektórzy kierowcy są przemądrzali. Ostatnio ktoś mnie nawet obtarł. Jechałem zgodnie z przepisami, ale on i tak uważał, że to moja wina.

Jest sporo nerwów, ale tak było chyba zawsze?

- Nie było takiego natężenia ruchu. Jak kiedyś wjeżdżałem nocą do Krakowa, to przy chodnikach nie stał żaden samochód. Pustka.

I też mniej było ich po drodze.

- Pewnego dnia 1969 roku musiałem pilnie dojechać z Krakowa do Warszawy. Tak się spieszyłem, że udało mi się to zrobić w godzinę i 32 minuty, a nie było jeszcze drogi ekspresowej. Jechałem firmowym porsche i przeciętna prędkość wyszła mi 180 km/h. Po drodze nie spotkałem więcej niż 10 samochodów. Jedyne, na co trzeba było uważać, to furmanki i konie. W latach 60. było w Polsce trzysta tysięcy aut, a teraz jest ich 25 milionów. Samochody były przedmiotem ogromnego pożądania.

A pan sobie jeździł porsche.

- Czasem sobie myślę, że to wszystko mi się śniło i to nieprawda.

Widziałem zdjęcia i mam podejrzenie, że to jednak może być prawda.

- Byłem kierowcą fabrycznym porsche i przez moje ręce przeszło 40 tych samochodów, bo na rajdy jeździło się nowymi. W Krakowie ludzie przychodzili pod dom oglądać moje auto.


Jak pan to właściwie robi? Ma pan ponad 90 lat i szykuje się pan do rajdu Safari. To jest jakaś dieta, ćwiczenia, czy może oszukał pan system?

- Akurat staram się nie jeść za dużo i mieć odpowiednią wagę. W wieku 20 lat miałem kołnierzyk 42. Jak odpuściłem sport w latach 90., to doszedłem do 44, ale teraz mam znów 42. Ważę też tyle, co wtedy, gdy trenowałem lekkoatletykę.

ZOBACZ: 91-letni Sobiesław Zasada zapowiedział start... w Rajdzie Safari!

Skąd pan bierze determinację?

- Po prostu uważam, że pierwsza choroba, z której biorą się wszystkie inne, to otyłość. Najważniejsza w walce z nią jest psychika. Uważam, że życie zaczyna się po dziewięćdziesiątce. Jak kończyłem 80, to uważałem, że życie zaczyna się po osiemdziesiątce. Mam takie nastawienie, że nie odpuszczam.

Przyjmuję do wiadomości, że życie zaczyna się po dziewięćdziesiątce, ale zastanawia mnie, jak do niej dotrzeć. Nie mam nawet 40, a wie pan, jak plecy mnie bolą?

- Trzeba trzymać wagę i mieć jak najwięcej ruchu. Innej filozofii tu nie będzie. Od dziecka uprawiałem sport. Przez wypadek, po którym o mało nie amputowano mi nogi, musiałem zrezygnować z lekkoatletyki. W rajdach kondycja fizyczna była bardzo ważna. Też miałem problemy z kręgosłupem. Dla kierowcy rajdowego, którego ciało doświadcza ciągłych wstrząsów, to typowa sprawa. Cztery lata temu okazało się, że mam sporo zwyrodnień. Wielu lekarzy wysyłało mnie na operację, a ja byłem już w sytuacji, że miałem problemy z chodzeniem. Wtedy zacząłem ćwiczyć. Wziąłem się za mięśnie brzucha i grzbietu. Po czterech miesiącach przestałem pamiętać o tym, że mnie kręgosłup boli. Dziś zawsze ćwiczę i chodzę po sześć kilometrów dziennie.

Te ćwiczenia na kręgosłup są bardzo pomocne, ale też bardzo nudne.

- Dlatego robię je z obciążeniami. Szczególnie mięśnie grzbietu są ważne.

Najnowsze wydanie Tygodnika co sobotę na Twojej skrzynce. Zapisz się do newslettera >>

Czuje pan stres przed tym rajdem?

- Nie.

Ma pan 91 lat, startuje pan w Rajdzie Safari i nie czuje pan stresu. Nie jestem pewien, czy się dobrze zrozumieliśmy.

- Najważniejsze są odruchy warunkowe: zrobię, zanim pomyślę, że mam zrobić.

Jest taka książka "Siła nawyku" Charlesa Duhigga, której autor twierdzi, że championi robią zwyczajne rzeczy tylko znacznie szybciej niż inni.

- Instynkt. Odruchy bezwarunkowe. Coś, jak obrona przed czymś, co leci w pana stronę.

Naprawdę nie chcę panu za często wypominać wieku, ale taki rajd, to ogromne wyzwanie fizyczne.

- Fizycznie jestem zawsze przygotowany. Wszystko to trzeba jeszcze połączyć z odwagą i techniką. Ja się nie boję.

Będzie pan startował z wnukiem.

- Mój wnuk jedzie o klasę wyższym samochodem.

Ja i tak będę kibicować panu.

- Obydwu wnuków uczyłem jeździć samochodami i jeździli już w wieku 12 lat. Oczywiście na terenie zamkniętym. Właśnie Daniel, który będzie brać udział w wyścigu, już w wieku trzech lat umiał rozpoznawać marki samochodów. Potrafił to zrobić nawet po nakładkach na kołach. Dziś świetnie jeździ. Jak po raz pierwszy jechałem z nim sportowo, to byłem zachwycony. Mój młodszy wnuk, Artur, z sukcesami startuje w 24-godzinnych wyścigach KTM GTX i też jest świetnym kierowcą.

Czy pan Daniel ma szansę się przebić?

- Strasznie dziś trudno osiągnąć coś w tym sporcie. Jak ja jeździłem, to do auta można było dołożyć jakieś 20 proc. jego wartości. Dziś ja jadę autem o wartości 150 tys. dolarów, a mój wnuk powyżej 400 tys. dolarów przy WRC1 to jest grubo powyżej miliona. To są potworne ceny, bo ten samochód jest tylko z wyglądu zwykłym autem.

Niezła bariera wejścia.

- Również do samego auta. Mam specjalne treningi, żeby dobrze do niego wejść. To wszystko jest związane z bezpieczeństwem. W czasie, gdy ja startowałem, zginęło około 40 moich konkurentów. Dziś to się zdarza bardzo rzadko. Te auta to opancerzone klatki. W Formule 1 też takie rzeczy się już nie zdarzają.

To się zaczęło gwałtownie zmieniać po wypadku Ayrtona Senny.

- Świetnego zresztą kierowcy. Robert Kubica wjechał z prędkością 150 km/h w ścianę. Jak to zobaczyłem, to myślałem, że to koniec. Te samochody są bardzo drogie, ale też bardzo bezpieczne. Auto wypada z trasy, roluje kilka razy, a kierowca z niego wysiada.

Bezpieczeństwo jest najważniejsze.

- Uważam, że powinniśmy jeździć takimi samochodami, jakie są normalnie w ruchu. Trzeba jechać ostrożnie i koniec.

Tak jak kiedyś...

- Całe życie byłem na upośledzonej pozycji w stosunku do moich konkurentów. Moimi rywalami byli kierowcy fabryczni z całego świata. Miałem problemy wizowe, paszportowe i nieustannie zmieniano mi pilotów, z którymi trzeba się zgrać. Wielokrotnie trafiałem na rajd bez żadnego treningu. Wszystko się udało.

A jak wyglądają dziś pana treningi?

- Jak dawniej. Jako lekkoatleta ćwiczyłem trzy razy w tygodniu i staram się tego trzymać. Dziś sportowcy nie robią nic innego tylko: ćwiczą i odpoczywają. Teraz wszystko się sprofesjonalizowało.


Bo pojawiły się ogromne pieniądze.

- Kiedyś to były zwykłe płace, a czasem to nawet nic. Ścigałem się dlatego, że to była moja pasja. Człowiek był szczęśliwy, że jest kierowcą i dostaje samochód. Jako pierwszy wprowadziłem na samochodzie, na przedniej szybie, napis "Poland". Początkowo w Porsche było to bardzo źle odbierane, ale z biegiem czasu się przyjęło i inni kierowcy też naklejali nazwy swoich krajów.

Wracając na nasze podwórko i nasze drogowe problemy...

- Kierowca powinien prowadzić zawsze auto tak, jakby nie miał pierwszeństwa. Zawsze może ktoś wyjechać. Ja jestem na drodze osobą prywatną i nigdy nie mam pierwszeństwa przejazdu. Nawet, jak jedzie karetka pogotowia, to też musi uważać.

Co pan sądzi o ostatnich zmianach, które więcej praw dają pieszym?

- Kierunek jest dobry, tylko trzeba przypominać pieszym, żeby uważali. Oni są naprawdę słabi w stosunku do zbliżających się samochodów, ważących nawet dwie tony. Samochód jest gorszy niż broń palna, broni palnej używa się w określonym celu, a zderzenie z pieszym, to wypadek. Nie jest dobre utwierdzanie pieszych, że mają pierwszeństwo, gdy się zbliżają do przejścia. Zawsze trzeba stosować zasadę ograniczonego zaufania, pamiętając o przysłowiu: "Tu spoczywają ci, którzy mieli pierwszeństwo przejazdu". Jak wchodzę na pasy, to muszę być pewien, że nikt mnie nie przejedzie. Giną ci, którzy z telefonem przy uchu wchodzą na przejście, bo mają pierwszeństwo. Nadmierna szybkość zawsze jest niebezpieczna.

To pan napisał legendarną książkę "Szybkość bezpieczna".

- Szybkość bezpieczna zależy od warunków pogodowych, temperatury i w zasadzie wszystkiego. Raz ta bezpieczna szybkość może być 200 km/h, a innym razem 30.

200 km/h może być bezpieczną szybkością?

- Naturalnie. Na niektórych odcinkach autostrad w Niemczech można jechać, ile się chce.


W nowych przepisach są też ograniczenia dla jazdy na zderzak.

- Kuzynka miała trzy takie zderzenia i zawsze winni byli ci, którzy na nią najechali. Tak według przepisów. Tylko ja uważam, że nie można robić tak, jak ona. Ona hamowała gwałtownie, a powinna płynnie zwolnić, są duże szanse, że ten pojazd za nim, nie zdąży zareagować. 

Zwłaszcza że są duże szanse, że jadący z tyłu patrzy akurat w telefon. To jest zmora naszych czasów.

- Nigdy tego nie robię. Nawet nie telefonuję. Człowiek nigdy nie wie, co się stanie na drodze.

Na koniec chciałbym panu życzyć "szerokiej drogi", zwłaszcza że to pan wymyślił ten zwrot.

- Kiedyś mówiło się z niemieckiego "połam kark i nogi" albo "gumowych drzew". Nawet w tych czasach, gdy było mało aut, to i tak wiele z nich kończyło na drzewach. Pamiętam, że wracałem z Rajdu Wisły i w Telewizji Katowice rzuciłem takie hasło, bo szeroka droga kojarzyła mi się z bezpieczeństwem. 

To się przyjęło.

- Nawet studentom, którzy idą na egzamin, życzy się szerokiej drogi. Chodzi o coś więcej niż prowadzenie auta.