Zabij się dla Polski!

Zabij się dla Polski!

Fatum nad Polską: albo zdrajcy, albo patrioci


Stefan Chwin


Samobójcy, którzy oddają życie za ojczyznę! Pisze pan o nich* i jest to cała masa postaci rzeczywistych i literackich – Rejtan, Konrad Wallenrod, Kordian, Karol Levittoux, Wanda, co nie chciała Niemca, por. Ordon, Michał Wołodyjowski i inni. Uznani za godnych najwyższego szacunku. Jeśli jednak tak ważne miejsce w kulturze narodu zajmują samobójcy – to jest to chyba choroba.
– Nie tyle choroba, ile świadectwo sytuacji, w jakiej Polacy znaleźli się w wieku XIX. Przez sąsiednie państwa zostaliśmy potraktowani brutalnie. Nie wiem, czy potraktowano nas, jak to się zwykle mówi, wyjątkowo, bo np. Miłosz uważał, że historia biblijna Izraela była bardziej bolesna niż historia Polski XIX w. Niemniej zachowania samobójcze, które wtedy się zdarzały, dają się wytłumaczyć w tamtym kontekście. Warto zapytać, jak inne narody sobie radzą w podobnych, ekstremalnych sytuacjach bezsilności i bardzo głębokiego poniżenia i czy nie tworzą podobnych mitów.

Karol Levittoux… Spiskowiec, aresztowany przez carską policję, spalił się na więziennej pryczy w warszawskiej Cytadeli.
– Był torturowany przez długi czas i odebrał sobie życie nie dlatego, że nie mógł wytrzymać bólu, tylko dlatego, że uświadomił sobie – przynajmniej tak mówi legenda – że w wyniku tortur może wydać przyjaciół. Zabił się więc, żeby ich ochronić. Podobne samobójstwa nie były rzadkie i w XIX w., i podczas II wojny światowej, i zaraz po niej. Żeby nie zdradzić rodzin czy towarzyszy z oddziału, ludzie takie rzeczy robili w więzieniach gestapo czy NKWD. Nigdy jednak bym się nie ośmielił drwić ani z nich, ani z Karola Levittoux.

Rozumiem, ale jeśli takie postawy zaczynają dominować w przekazie kulturowym, to konsekwencje mogą być tragiczne.
– Nie chciałbym, żebyśmy sobie wyobrażali, że to jest główny nurt polskiej kultury i że tylko my, jedyni na całym świecie, wyróżniamy się na tym polu. Prawdziwy kult samobójstwa altruistycznego to kultura wschodniej Azji, szczególnie kultura Japonii. Kamikadze nie jest słowem pochodzenia polskiego. W Wietnamie Południowym w latach 60. na ulicach płonęły setki mnichów – i mniszek – buddyjskich, prześladowanych przez katolicki reżim Ngo Dihm Diema. W Irlandii, gdzie toczyła się walka o niepodległość, odbierano sobie życie, walcząc o status więźniów politycznych. Po zajęciu Czechosłowacji przez wojska Układu Warszawskiego w 1968 r. przeszła przez ten kraj fala samospaleń protestacyjnych – Jan Palach nie był jedyny! U nas publiczne samobójstwa protestacyjne popełniły trzy osoby. Ryszard Siwiec, Walenty Badylak i Piotr Szczęsny.

Najwyższy wzór patriotyzmu

U nas o reducie Ordona dzieci uczą się w szkole.
– To inna sprawa: pomysł na edukację, wedle którego samobójców altruistycznych należy przedstawiać dzieciom jako najwyższy wzór patriotyzmu. Ale dodajmy, że obok tego pomysłu w polskiej kulturze jest nurt przeciwstawny. Z jednej strony kult Ordona, z drugiej sztuka „Śmierć porucznika”, w której Mrożek z tym kultem zabawnie się rozprawia. Uważam zresztą, że kultura polska wytworzyła w sobie pewną równowagę. Mamy w niej z pewnością forsowanie wzorca patriotyzmu, w którym śmierć jest pieczęcią narodowej świętości, ale np. Miłosz uważał, że inicjatorów powstania warszawskiego należy postawić przed Trybunałem Stanu. Do tego cała linia Gombrowicza, w tonie i treści przeciwna tego typu edukacji. Niebezpieczeństwo, które polskiej kulturze zagraża, to zachwianie równowagi pomiędzy tymi dwoma nurtami. Kultura powinna mieć dwa skrzydła – mroczno-sakralne i jasno-ironiczno-racjonalne. Wtedy jest naprawdę zdrowa.

Ale dominuje to sławiące śmierć!
– To prawda. W tej chwili znaleźliśmy się w momencie krytycznym. Mrożek i Gombrowicz są spychani na bok, pojawiają się pomysły, żeby ich w ogóle wypchnąć ze szkoły. Tonacja, nazwijmy, oświeconego racjonalizmu jest dość mocno przyduszona. Możemy zapytać: co z naszymi dziećmi robi się w szkole? Jaki pasztet ideologiczny pakuje się im do głowy?

I jakie akademie są w szkołach organizowane… I wycieczki…
– Doskonale pamiętam swoją edukację szkolną. Prawdziwe paradoksy! To była szkoła z epoki realnego socjalizmu, ale wcale nie była szkołą racjonalistycznego oświecenia, tylko przeciwnie – twardego, bezdyskusyjnego podporządkowania jednostki społeczeństwu i państwu. A jako symbol tego największego podporządkowania przedstawiano oddanie życia przez jednostkę dla dobra zbiorowości. Bardzo to partia pochwalała. W szkole uczono nas z jednej strony kultu Ordona i Emilii Plater, bo jednak kobieta, która bierze się do wojny, ma w sobie coś samobójczego. A obok tego podawano nam opowieści o żołnierzach radzieckich, którzy podczas II wojny światowej własną piersią zasłaniali gniazda niemieckich karabinów maszynowych, żeby ich towarzysze mogli skutecznie atakować wroga. A zna pan opowiadania o lotnikach radzieckich, którzy trafieni, spadając, nie wyskakiwali na spadochronie, tylko postanawiali swoim płonącym samolotem uderzyć w zgrupowanie wroga? Wisława Szymborska napisała o tym dwa wiersze z tomu „Dlatego żyjemy”. W czasach PRL mit samobójstwa altruistycznego chętnie wbijano do głowy polskim uczniom jako całkowicie zgodny z projektem ideologicznym partii!

Jakim cudem?
– Wynikało to z idei, że jednostka żyje dla kolektywu i temu kolektywowi powinna służyć do ostatniej kropli krwi.

Terror wierności grupie do końca

Dulce et decorum est pro patria mori. Słodko i zaszczytnie jest umrzeć za ojczyznę. W Trylogii bohaterem jest Wołodyjowski, który wysadza się z twierdzą w Kamieńcu Podolskim.
– Nigdy nie usłyszałem w szkole nawet jednego złego słowa o Wołodyjowskim samobójcy. Ale to, że ktoś się wysadza w twierdzy, nie jest żadną polską specjalnością. Byron napisał „Oblężenie Koryntu”, gdzie podobne rzeczy robi wódz Minotti. Jeśli zaś chodzi o Sienkiewicza, dopuścił się on rozmaitych fałszów historycznych. Po pierwsze, zupełnie zatarł rzeczywiste okoliczności tego samobójstwa. Olbrzymia armia turecka otoczyła Kamieniec i mogła wszystkich wymordować. Ale polskie dowództwo twierdzy – bo Wołodyjowski nie był dowódcą, to jest podstawowa sprawa – zawarło porozumienie z Turcją. Było ono korzystne dla Polaków. Sułtan wyraził zgodę na honorowe wyjście pod bronią i ze sztandarami całej polskiej załogi wojskowej i ludności cywilnej. Natomiast Wołodyjowski zachowuje się już nawet nie nieracjonalnie, ale po prostu wariacko. Kiedy polskie wojsko opuszcza twierdzę i ludność wychodzi z miasta, on w tym samym momencie wspólnie z Ketlingiem wysadza twierdzę, zabijając zresztą przy tym część Polaków. Może dlatego, żeby fortyfikacje nie dostały się w ręce wroga? Ale dlaczego on sam ginie?! Mógł przecież podłożyć długi lont opóźniający eksplozję i wyjść spokojnie z wojskiem z Kamieńca. Ale wtedy, niestety, nie byłoby efektownego samobójstwa patriotycznego w finale powieści.

Sienkiewicz go uśmiercił malowniczo.
– To finał namolnie ideologiczny, który ma pokazać, że najwyższą formą patriotyzmu jest absolutne podporządkowanie jednostki zbiorowości, do ostatniej kropli krwi. Absolutne! Jednostka musi być całkowicie związana z losem zbiorowym i nie ma dla niej żadnej alternatywy. Symboliczna Polska ginie, więc Wołodyjowski też musi zginąć, chociaż wcale nie musi, bo wojsko wychodzi z twierdzy, a za jakiś czas przyjdzie Sobieski i zrobi ze wszystkim porządek. Niekonsekwencje w tej powieści są ogromne. Ale ona została napisana nie po to, żeby nas przekonać racjonalnie do czegokolwiek, tylko żeby nas zachwycić wizją absolutnego oddania się jednostki zbiorowości. To jest radykalnie antyindywidualistyczna powieść. Wprowadza ona kolektywny terror wierności grupie do końca. Używam określenia kolektyw nie przez przypadek.

Bardzo to określenie było lubiane w czasach minionych.
– Bo Sienkiewicz był ulubionym pisarzem polskich komunistów! Jak kiedyś coś takiego powiedziałem, to historycy się oburzyli. A to przecież prawda. Partia bez żadnych ograniczeń pchała gigantyczne pieniądze w takie produkcje sienkiewiczowsko-hollywoodzkie jak „Pan Wołodyjowski” czy „Potop”.

I „Krzyżacy”.
– Chociaż z drugiej strony Sienkiewicz we wczesnych latach 50. był pisarzem na indeksie. Bo z punktu widzenia partii ze swoim katolicyzmem trochę przesadzał. Ale PZPR była bardzo giętka. I tak mniej więcej od 1956 r. zrozumiała, że nie ma co się tak targać za włosy z Kościołem katolickim, bo i po co… Przecież najwięcej kościołów od czasów samego Mieszka I zbudowano w Polsce za Edwarda Gierka. Bardzo to się dziś zakłamuje, tworząc fałszywy obraz Kościoła jako tarana antykomunistycznego. A przecież ile było rozmów, negocjacji… Choćby rola Jerzego Zawieyskiego, posła Znaku, który organizował w Konstancinie, we własnym domu, wielogodzinne nocne rozmowy Gomułki i Wyszyńskiego. Wieczorami przyjeżdżali limuzynami z zasłoniętymi oknami i rozmawiali o Polsce do trzeciej rano… To są niebywałe rzeczy! Zawieyski napisał wielką pochwałę nienegocjacyjnego Rejtana. Ale równocześnie sam był postacią negocjacyjną. Natomiast w jednym momencie nie był negocjacyjny – kiedy po Marcu ‘68 oświadczył w Sejmie, że haniebną rzeczą jest bicie pałami polskiej młodzieży przez milicję, za co gorzko zapłacił.

Polak katolik i zdrajcy

Jest dla mnie w tych przykładach jedna rzecz charakterystyczna – gigantyczna presja idei kolektywnej na innych. Że jak jesteś członkiem naszej wspólnoty, to musisz się podporządkować do szpiku kości. Albo jesteś Polakiem katolikiem, albo jesteś poza wspólnotą.

Taki szantaż patriotyczny.
– Coś takiego jest niewątpliwie w polskiej kulturze obecne. Ale zapytam pana: czy tylko w polskiej? W niemieckiej kulturze także to było – nie w sensie wierności katolicyzmowi, ale rozmaitym wiarom lokalnym… A w Rosji? Albo jesteś prawosławny, wtedy jesteś prawdziwym Rosjaninem, albo nie jesteś prawosławny, wtedy nie jesteś prawdziwym Rosjaninem, tylko kimś gorszego sortu! Dostojewski upierał się, że dusza rosyjska to wyłącznie dusza prawosławna, bo jak Rosjanin nie jest blisko Cerkwi, to nie jest prawdziwym Rosjaninem. Tylko zdrajcą po prostu!

U nas z kolei utworzyła się zbitka Polak katolik. Bóg ma nad nami pieczę, a zwłaszcza Matka Boska, która jest oczywiście królową Polski. Tak tworzy się wzór polskiego nacjonalisty, odpornego na wszelkie obcości.
– Od czasów rozbiorów nastąpiła w Polsce ważna zmiana w triadzie Bóg-Honor-Ojczyzna. Dla wielu Polaków wcale nie Bóg jest na początku, tylko Ojczyzna i Honor. Bóg zaś funkcjonuje jako dopełnienie tego patriotycznego duetu.

Zakorzenione przekonanie, że najważniejsza jest jedność i nieprzejednana postawa, ma swoje konsekwencje. Nie ma w polskiej kulturze tradycji negocjacyjnych, tradycji rozmowy, wsłuchiwania się w innego… Jest walka.
– Pan posługuje się kategoriami funkcjonującymi w demokratycznych państwach Zachodu, które nie znajdowały się w sytuacjach tak ekstremalnych jak Polska. Tymczasem każdy naród, gdyby się znalazł w takiej sytuacji jak Polska w XIX w., prawdopodobnie wytworzyłby taką kulturę, jaką myśmy wytworzyli. Bo to sytuacja, która wymusza na zbiorowości zachowania, powiedziałbym, terrorystyczno-patriotyczne. Także wobec rodaków. Nie widziałbym w tym specyfiki polskiej. Takie mechanizmy występują we wszystkich społeczeństwach.

Albo jesteś z nami, albo przeciw nam!
– I nie ma żadnej alternatywy. Niebezpieczeństwo widzę w zachwianiu równowagi edukacyjnej. To znaczy w jednostronnym promowaniu postaw nienegocjacyjnych. Oczywiście należy kształtować mocne osobowości asertywne, które wiedzą, czego chcą. Nie powinny jednak być one zamknięte w sztywnym schemacie. Ponieważ w sytuacji naszego narodu czy społeczeństwa zachodzą rozmaite zmiany, trzeba mieć otwartą głowę. I reagować stosownie do zmieniających się warunków, widzieć je bez uprzedzeń. Z pewnością są sytuacje, w których negocjacje nie będą możliwe. Ale nie należy z góry wykluczać pewnych alternatyw, ponieważ wydają się zdradą.

Chłoporobotnik nas uratował

Albo kapitulacją…
– Gdybyśmy w Polsce kierowali się takim etosem, nie byłoby polskiego Października ‘56, czyli jednak sytuacji, w której Wyszyński wyciąga rękę do Gomułki, a Gomułka wyciąga rękę do Wyszyńskiego, a nawet stawia się Chruszczowowi, co mogło wcześniej wydawać się niewyobrażalne. I jakoś negocjuje. Tylko człowiek nieprzytomny powie, że sytuacja w Polsce po roku 1956 była taka sama jak w Związku Radzieckim. Albo w NRD! A później… Przecież nie byłoby w ogóle Solidarności, gdyby w Polsce były wyłącznie osobowości nienegocjacyjne.

Po obu stronach.
– Oczywiście! Mamy paru historyków zajmujących się tzw. ludową historią Polski, która przez prawicę jest raczej tępiona czy zamazywana. Bo mentalność ludowa była inna niż mentalność poszlachecka. Szlachta kształtowała w swoich potomkach nastawienia nienegocjacyjne. Lubiła wszystko stawiać na ostrzu noża czy szabli. Elementem ludowej historii Polski, tak uważam, była pierwsza Solidarność. Wbrew opowieściom, które są dziś forsowane, nie była ona dziedzictwem Polski poszlacheckiej i tradycji szlacheckiego patriotyzmu, tylko dziełem polskich chłoporobotników z wielkich zakładów pracy. Którzy mieli pogląd na życie dość trzeźwy… Chłoporobotnik wie, że oczywiście trzeba walczyć o wzniosłe sprawy, ale i z sołtysem trzeba jakoś żyć, i z proboszczem się dogadać… Ja bym to nazwał ludowym pragmatyzmem, który zresztą w roku 1980 uratował nas przed masakrą podobną do węgierskiej z 1956 r. Wałęsa miał chłopsko-robotniczy punkt widzenia na polskie sprawy. Dzięki temu rzeka krwi nie zalała Polski. I to jest alternatywa rzeczywista w polskiej kulturze – ludowa odpowiedź na kult samobójstwa altruistycznego.

Ale jak opisać taki ludowy pragmatyzm?
– Dam przykład: mieliśmy w polskiej kulturze rzecznika czegoś takiego, jednak historia obeszła się z nim dość ostro. To Ernest Bryll. Napisał on kilka rzeczy z perspektywy plebejsko-robotniczo-ludowej.

Wspominając redutę Ordona, pisał w latach 70.: „Może na tym pęknięciu, na historii bliźnie / Uprawiać pomidory – tak służąc ojczyźnie?”.
– Bryll był bardzo atakowany przez opozycję demokratyczną przed rokiem 1980. „Kultura” opublikowała gwałtowne ataki na niego Barańczaka, który w tamtym czasie uważał, że postawa – nazwijmy to – ostra, wręcz samobójcza, jest bardziej właściwa. Co ciekawe, Bryll po wprowadzeniu stanu wojennego przemienił się w pisarza patriotyczno-religijnego, msze za ojczyznę itp. Ciekawa zmiana. On należał do grupy pisarzy – ja do nich nie należałem – którzy uważali, że Polska pojałtańska, Polska Ludowa, to jednak nasza Polska. Być może kulawa i nie najładniejsza, ale innej nie ma. Trzeba więc ją nie tylko tolerować, lecz nawet kochać. Ja, ponieważ byłem wychowany w domu akowskim – ojciec uciekł przed obławą NKWD z Wilna, matka była sanitariuszką w powstaniu warszawskim, więc miałem w domu mocny kult powstania – z Polską Ludową się nie identyfikowałem.

Bryll mówił, że to Polska awansu społecznego, że milionom daje wykształcenie.
– Bo rzeczywiście dawała. W PRL zmienił się sposób życia, myślenia milionów Polaków, i to wcale nie najgorzej się zmienił. Ale dziś w opowieściach o tamtych czasach to jest mocno deformowane.

Smoleńsk tkwi w naszej historii

Smoleńsk bardzo zmienił polską mentalność i sposób debaty publicznej. Nagle wróciły postawy, o których myśleliśmy, że odeszły w niepamięć.
– Smoleńsk postawił przed Polakami pytanie, czy to Rosja zabiła prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Część Polaków mówi, że nie, a część – że tak. Ci drudzy uważają, że Rosja jest wciąż dla Polski wielkim niebezpieczeństwem. Takim samym jak w wieku XIX. Druga strona mówi na to, że czas przełamać fatalizm wiecznego napięcia polsko-rosyjskiego i wreszcie spróbować żyć z Rosjanami normalnie. Na to ci od Smoleńska odpowiadają: jak można normalnie żyć z Rosją, skoro ona zabiła naszego prezydenta, a teraz dobiera się do Ukrainy? Masa ludzi w Polsce dziś wierzy, że Rosjanie to zrobili.

Wierzy, bo ma gotowe klisze kulturowe.
– To są klisze sytuacji ostatecznej, ekstremalnej. Ci ludzie uważają, że jesteśmy w takiej samej sytuacji jak w czasach zaborów, że Rosja trochę się odsunęła, ale w każdej chwili może na nas ruszyć. W takich okolicznościach w naturalny sposób uruchamia się kult samobójstwa altruistycznego. Bo przecież historie „żołnierzy wyklętych” to opowieści o zachowaniach samobójczych. Oni sami uważali, że chociaż szans na zwycięstwo nie mają żadnych, trzeba położyć głowę na pieńku historii, bo nie ma innego wyjścia. Teraz to wraca.

Okazuje się więc, że kultura polska, te mity w nas zaszczepione – to wszystko jest silniejsze niż politycy, niż reżimy, które próbują nam różne rzeczy narzucać.
– Taka jest świadomość zbiorowa. Z drugiej strony powodem tego wszystkiego jest realny fakt społeczny – trwały strach Polaków przed Rosją i Niemcami. Nas nie trzeba wcale straszyć, żebyśmy się bali Rosji i Niemców. Wystarczy, że posłuchamy dziadka, babci, może ojca… Kto w rodzinie zginął, kto siedział w więzieniu, kto został wywieziony… To nie są wyssane z palca sprawy czy jakiś obłęd w oczach. Ten strach jest trwały jak betonowy mur, co zresztą skutecznie wygrywa obecna władza. Ona deklaruje: szanujemy wasz strach i teraz wam pokażemy, jak trzeba się zachowywać w obliczu takiego strachu. I wybiera te wzorce, które ukształtowały się w XIX w., a my, niestety, mamy już wiek XXI.

r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl

Fot. Anna Rezulak/KFP, PAP


* Stefan Chwin, Oddać życie za Polskę. Samobójstwo altruistyczne w kulturze polskiej XIX wieku, Fundacja Terytoria Książki, Gdańsk 2021

Wydanie: 2021, 26/2021

Kategorie: Kraj, Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy