Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Pięć wojennych wiatrów wiejących w żagle PiS-owskiej dyplomacji. Szanse, które nadeszły

Pięć wojennych wiatrów wiejących w żagle PiS-owskiej dyplomacji. Szanse, które nadeszły Grafikę wykonała Julia Tworogowska.

Największymi przegranymi wojny w UE są bez wątpienia Niemcy i Francja. Straciły wiele wiarygodności w UE i NATO, szczególnie w oczach Europy Środkowej. Próby obnażenia niemieckiego kunktatorstwa, naiwności i cynizmu zawsze rodziły dla PiS-u koszty zewnętrzne. Tym razem jest inaczej. Głos polskiego rządu dziś bardzo trudno w Europie zbagatelizować także tym, którzy go nie znoszą. Polsko-amerykańskie relacje przeżywają dziś okres prosperity. PiS w polityce zagranicznej nie miał szczęścia, ale też nieraz uderzał głową w mur na własne życzenie. Receptą na przeszkody często nie był sprytny objazd, ale większy rozbieg. Tym razem o sukcesie zdecydują nie zewnętrzne okoliczności, a zdolność ich wykorzystania. Po 20 latach od powstania PiS-u dopiero teraz przychodzi prawdziwy sprawdzian zdolności tej partii do realizacji własnej wizji.

PiS w polityce zagranicznej nie miał szczęścia. Jego wizja politycznego ładu w Europie i roli w nim Polski przez wiele lat nie spotkała się ze zrozumieniem ani dużej części Polaków, ani tym bardziej zagranicy. PiS ze swoimi diagnozami i rekomendacjami nie trafił na swój czas. Odbijał się od ściany do ściany. Stawiał pesymistyczne diagnozy, kiedy wszędzie królował optymizm. Podkreślał kwestie bezpieczeństwa, kiedy wszyscy mówili o gospodarce. PiS chciał hard kiedy wszystko było soft.

Wojna wiele zmieniła. Po pierwszej fazie szoku i niedowierzania nadeszła faza powolnej stabilizacji. Bynajmniej nie na froncie, ale na politycznej mapie świata. Po okresie totalnej niepewności grunt, na jakim stoimy, staje się coraz bardziej stabilny. Spod wojennych dymów dość klarownie wyłaniają się kontury zmian. Rosyjska inwazja uruchomiła 5 procesów, które dmą w żagle pisowskiej dyplomacji. Jeszcze nigdy od czasu powstania tej partii na arenie międzynarodowej nie pojawiła się tak dobra koniunktura międzynarodowa dla jej wizji polityki zagranicznej. Jakie zmiany powodują, że po latach tułaczki pisowskie diagnozy wychodzą z podziemia i stają się mainstreamem?

Anglosasi chcą pokonać Rosję i zacieśniają współpracę z Polską

Podstawą pisowskiej mapy mentalnej od zawsze był rosyjski imperializm. PiS pełnił rolę sygnalisty alarmującego przed rosyjskim zagrożeniem. Wskazywał na ścisły związek polityki i energetyki na Kremlu, intensywne zbrojenia i ćwiczenia, ukryte i jawne plany rozbicia i podzielenia Zachodu. Podkreślał, że próby zmiany zwrotnicy agresywnego toru polityki Rosji przez handel nic nie dadzą. Wręcz przeciwnie, dadzą Moskwie narzędzie nacisku na Europę, a nie na odwrót.

PiS zwracał uwagę, że „po dobroci” z Kremlem się nie rozmawia. Wszelkie pozytywne oferty Zachodu są w Moskwie traktowane bowiem nie jako zachęta do zmiany polityki, ale jako wyraz słabości Zachodu, potwierdzający słuszność obranego kursu. PiS mówił o tym nie tylko zanim rosyjskie wojska podeszły pod Kijów, czy wcześniej na Krym, ale na długo przed agresją na Gruzję. Słynne wystąpienie Lecha Kaczyńskiego w Tbilisi przestrzegające przed rosyjskim rewizjonizmem, który najpierw będzie celował w Gruzję, potem w Ukrainę, następnie państwa bałtyckie, a może i dotrze pod Warszawę, było najbardziej lapidarnym ujęciem najważniejszego wyzwania, jakie stoi przed Polską.

W „pisowskiej głowie” od Rosji zaczyna się cała międzynarodowa układanka. Bez niej nie sposób zrozumieć, dlaczego PiS jest aż tak proamerykański. PiS chciał, żeby polscy żołnierze na samym końcu opuszczali Irak i Afganistan, mimo że Polska nie miała tam żadnych bezpośrednich interesów. W niemal każdej sprawie i w każdym regionie świata PiS popierał amerykańskie interesy. Chciał, aby Waszyngton był światowym szeryfem, który robi porządek tam, gdzie tego wymaga racja stanu. Nie miał żadnego problemu z tym, jeśli ta rola wymagała naginania prawa, procedur czy unijnej wizji świata opartego na multilateralnym zarządzaniu.

Dla PiS-u była to bajka dla naiwnych, która krępowała możliwości Zachodu. Nie dlatego, że pisowcy byli zafascynowali Ameryką, jej kulturą, systemem politycznym czy gospodarczym. Można powiedzieć, że polityczny proamerykanizm Prawa i Sprawiedliwości szedł w parze z dużą rezerwą wobec tego, z czego znana jest Ameryka, a przede wszystkim jej koncepcją wolności.

Oczywiście proamerykański w Polsce był nie tylko PiS. To rząd SLD podjął decyzję o interwencji w Iraku i Afganistanie, a rząd PO podpisał umowę w sprawie instalacji tarczy antyrakietowej w Polsce. Niemniej od czasu dojścia Platformy do władzy w 2007 r. zarówno PO, SLD, jak i PSL coraz bardziej zbliżały się do europejskiego mainstreamu i oddalały się od Ameryki. Poparcie dla Waszyngtonu miało dla PiS-u jeden fundamentalny cel – pokazanie USA wartości Polski jako cennego sojusznika, którego warto bronić przed rosyjskim zagrożeniem.

Oparcie strategii na USA wynika z kilku powodów. Po pierwsze, Stany Zjednoczone są jedynym mocarstwem mającym jakikolwiek interes w tym, żeby Rosjanie nie poszerzali w Europie Środkowo-Wschodniej swojej strefy wpływów. Po drugie, dysponują odpowiednią siłą militarną i zdolnością jej użycia. Po trzecie, dla PiS-u nie bez znaczenia jest historyczna wiarygodność USA, której brakuje europejskim mocarstwom. To dzięki USA sprawa Polska została „popchnięta” pod koniec I wojny światowej, USA broniły Europy w czasie II wojny światowej, rywalizowały z ZSRR w czasie zimnej wojny, wspierając polską opozycję. Później były zaangażowane w polską transformację i wejście Polski do NATO.

Pomimo dużych starań PiS-u polityka USA przez lata nie spełniała ich oczekiwań. Jeszcze niedawno za oceanem rozważano geopolityczne „wyciągnięcie” Rosji spod chińskich wpływów, które w USA uważa się za poważne zagrożenie, w przeciwieństwie do Rosji, która miała być głośna, ale słaba. Taki był główny cel amerykańskiego „resetu”, który administracja Obamy planowała zrealizować na początku swojej prezydentury. Gdyby ten scenariusz się powiódł, odbyłoby się to kosztem Polski i naszego regionu.

Najbardziej symbolicznym przejawem tego kursu była decyzja Obamy o zmianie planów rozmieszczenia elementów amerykańskiej tarczy antyrakietowej, zakomunikowana w pamiętny dzień 17 września 2009 r. – w 80. rocznicę sowieckiej napaści na Polskę. Niedługo potem Jarosław Kaczyński napisał publiczny list do amerykańskich elit przestrzegających przed konsekwencjami resetu z Rosją.

Wojna na Ukrainie już w 2014 r. spowodowała, że Rosja przestała być traktowana jako „konstruktywny” partner, ale daleko było jeszcze do uznania jej za strategiczny problem. Takim stała się po 24 lutego 2022 r. i wiele wskazuje, że będzie nim przez lata, mimo że po porażkach w Iraku, a przede wszystkim w Afganistanie nie było oczywiste, czy Amerykanie będą chcieli angażować się pełnoskalowo w konflikt w odległych rejonach.

Odrzucenie przez USA pokusy umiarkowanego izolacjonizmu i pełne uznanie Rosji za przeciwnika, którego należy rzucić na kolana, oznacza dwie fundamentalne kwestie dla Polski. Po pierwsze, USA trwale zaangażują się w pomoc militarną i gospodarczą Ukrainie. Waszyngton wie, że nie może sobie pozwolić na zwycięstwo Moskwy z Kijowem, bo burzyłoby to nie tylko ład bezpieczeństwa w Europie, ale podważało także wiarę w globalne przywództwo USA. Po drugie, wejście na ścieżkę strategicznej konfrontacji z Rosją oznacza także poważne zwiększenie militarnej obecności na wschodniej flance NATO.

Wojna spowodowała, że ziściło się pisowskie marzenie o tym, że amerykańskie wojsko i infrastruktura trafią do Polski i USA wesprze państwa byłego ZSRR w rywalizacji z Moskwą. Mało tego, rola Polski w amerykańskiej polityce wzrosła radykalnie. Nie sposób przecież wspierać Kijowa i pokonać Moskwy bez Polski jako logistycznego huba pomocy dla Ukrainy. Warszawa zyskała więc na znaczeniu nie tylko w NATO, ale i w bezpośrednich bilateralnych relacjach z Waszyngtonem, na czym PiS-owi od zawsze zależało.

Polska była jedynym państwem na świecie, które odwiedził w krótkim czasie amerykański prezydent, wiceprezydent, sekretarz stanu i sekretarz obrony. Wszystko to ma miejsce za czasów administracji demokratycznego prezydenta, który na początku swojej prezydentury wysyłał wyraźne sygnały niezadowolenia z polityki rządu w Warszawie. Bliska współpraca PiS-u z Trumpem, postawienie Bidena na Niemcy jako rzecznika interesów regionu, jego chęć dogadania się z Rosją, a także polityka wewnętrzna PiS-u rodziły wobec polskiej władzy dużą rezerwę w Waszyngtonie.

Wojna zmieniła te kalkulacje. Dziś po tamtym okresie nie ma ani śladu, a polsko-amerykańskie relacje przeżywają okres prosperity, zwłaszcza że Amerykanie uświadomili sobie, że ich reakcja na wojnę na Ukrainie wcale nie jest oczywista dla zachodnioeuropejskich stolic. W chwili próby okazało się, że w Niemczech i Francji dystans do amerykańskiej strategii nie wynika z powodu Trumpa, ale strategicznego dystansu wobec USA. Polska zaś okazała się pewnym sojusznikiem w strategicznych kwestiach.

Należy dodać, że poza USA istotne jest zaangażowanie militarne Wielkiej Brytanii i Kanady. Anglosaska oś ze Środkową Europą tworzy przeciwwagę dla osi kontynentalnej z Francją i Niemcami na czele. PiS szczególnie cieszy zaangażowanie Brytyjczyków. Proatlantyckie mocarstwo regionalne zasiadające w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, z silną gospodarką, armią, zdystansowaną do federalizacji Unii, realistycznie postrzegające Rosję, hamujące dominację niemiecko-francuską było wskazywane w wypowiedziach wielu polityków PiS-u jako kluczowy partner w Europie.

Oczywiście intensywne zaangażowanie Londynu i Ottawy wynika z korzystnych okoliczności krajowych, niezależnych od PiS-u. Brexit i problemy wewnętrzne premiera Johnsona sprawiły, że wsparcie dla Ukrainy ma dowieść siły i sprawczości Wielkiej Brytanii po wyjściu z Unii. Dla zaangażowania Kanady kluczowe znaczenie ma duża ukraińska diaspora, która tworzy presję na premiera Trudeau.

Niemiecko-francuski duet w strategicznej defensywie

Największymi przegranymi wojny w UE są bez wątpienia Niemcy i Francja. To te państwa forsowały od wielu lat współpracę z Rosją, przymykając oczy na łamanie praw człowieka i rosyjską politykę wewnętrzną, a także agresywną wobec sąsiadów politykę zagraniczną. W przypadku Niemiec porażka jest tym większa, że głośno powtarzali oni tezę, że dzięki „pozytywnej” agendzie Rosja się zmieni. Okazało się, że niemieckie pieniądze nie tylko Kremla nie zmieniły, ale dały zasoby do prowadzania wojny. Wybuch konfliktu spowodował powszechną krytykę dotychczasowej polityki wschodniej Berlina, Ostpolitik, którą symbolizowało hasło „Russia first”.

Krytyka, którą PiS uprawiał przez wiele lat, stała się powszechną praktyką w Europie i nie tylko. Co ciekawe, także duża część niemieckiej opinii publicznej zaczęła to przyznawać. Jednak tę lawinę spowodowały nie grzechy z przeszłości kanclerz Merkel, a niespójna reakcja kanclerza Scholza na wojnę. Kierujący tradycyjnie prorosyjską SPD kanclerz nie mógł lub nie chciał dokonać pełnej rewizji stosunku wobec Rosji. Wypowiedziami dawał do zrozumienia, że bardziej boi się zwycięstwa Ukrainy niż Rosji. Do tego doszły zupełnie niezrozumiałe realne działania, takie jak opóźnianie wysyłki uzbrojenia czy nawet brak zgody na wysłanie należącej do innych unijnych państw broni niemieckiej produkcji na Ukrainę.

Wojna ujawniła więc głęboką strategiczną rozbieżność, o której PiS trąbił od zawsze i która była podstawą dystansu wobec Berlina, nawet pomimo pogłębiania bliskiej współpracy gospodarczej. Wówczas sprowadzano przekaz PiS-u do tępej antyniemieckości. Wojna na Ukrainie ujawniła, że nie ma takiej granicy, po przekroczeniu której Niemcy w pełni popierałyby scenariusz pobicia Rosji. Tym samym na światło dzienne wyszło to, o czym nawet PiS nie mówił głośno – Berlin i Paryż po prostu z wielu powodów nie chce upadku Rosji.

Niemcy i Francja straciły wiele wiarygodności w UE, nie wspominając już o NATO, szczególnie w oczach Europy Środkowej. Próby obnażenia niemieckiego kunktatorstwa, naiwności i cynizmu zawsze rodziły dla PiS-u koszty zewnętrzne. Tym razem jest inaczej. Głos polskiego rządu tym razem bardzo trudno w Europie zbagatelizować także tym, którzy go nie znoszą. Zresztą PiS nie musi dziś tego robić własnymi rękami, bo oburzenie na Niemców jest powszechne w wielu państwach, szczególnie naszego regionu. Po raz pierwszy pisowski rząd nie musi wymyślać przedmiotu krytyki, a może pozwolić sobie na „retweetowanie” przekazu innych.

Kłopoty Berlina są na rękę PiS-owi, ponieważ uważał on rozbieżności interesów za na tyle znaczące, że wymagające polityki hamowania wpływów Niemiec. Inne spojrzenie na Rosję powodowało przecież inne spojrzenie na USA, na Ukrainę i wiele innych spraw międzynarodowych, takich jak kształt UE. W odróżnieniu od Warszawy po 2015 r., Berlin często forsował integrację w obszarach, w których PiS chciał zachować suwerenność. Lista rozbieżności jest oczywiście znacznie dłuższa, bo obejmuje także różnice w polityce energetycznej i innych obszarach.

Jednak kluczowym problemem PiS-u z Niemcami jest oskarżenie o wpływanie na sytuację Polski poprzez „granie” na liberalne elity i osłabianie rządów konserwatywnych, mocniej akcentujących interesy narodowe Polski, w tym wymienione rozbieżności z Berlinem. Nie jest przypadkiem, że to właśnie Niemcy forsowali mechanizm „pieniądze za praworządność”, choć często ustami zachodnich polityków lub brukselskich oficjeli. Miała to być pałka na niesforny rząd w Warszawie. W konsekwencji osłabienie Niemiec oznacza mniejszą zewnętrzną presję na Polskę.

W przypadku Francji sytuacja jest podobna. Regularne telefony Macrona do Putina są nie mniej legendarne, co perypetie z niemieckimi dostawami broni na Ukrainę. Odbywające się w cieniu wojny wybory prezydenckie nad Sekwaną dowiodły, że każdy z kandydatów przejawiał prorosyjski sentyment, co powoduje, że obecna polityka Macrona wobec Rosji to maksimum, na co możemy liczyć we Francji.

Niemniej, osłabienie mającego duże unijne ambicje Macrona jest PiS-owi na rękę z tych samych powodów, co w przypadku Niemiec. Macron odgrywał rolę nauczyciela liberalnych wartości, a jego wypowiedzi wobec polskiego rządu były bardziej ofensywne niż uwagi z Berlina, który pilnuje, aby presja na Polskę była wywierana innymi rękami. Wspólna defensywa tych państw rodzi grunt pod głębsze zmiany. Na spotkaniu z czeskimi intelektualistami zapytałem, czy rozczarowująca polityka Niemiec i Francji będzie rodzić większy dystans Czech wobec europejskiego mainstreamu. Odpowiedzieli, że „teraz to my razem tworzymy mainstream”.

Bruksela antyrosyjska

Istotna zmiana zaszła w działaniach unijnych instytucji. O ile niedawno były one w dużej mierze funkcją polityki Niemiec i Francji, o tyle teraz kurs Komisji Europejskiej podąża w ważnych kwestiach innym torem. Co ważne, leży on dziś znacznie bliżej Polski. W ostatnich 7 latach nie było sytuacji, aby Warszawa i Bruksela grały w tak ważnych dla Polski sprawach, jak polityka wschodnia UE, do jednej bramki. Po pierwsze, KE popiera twarde sankcje na Rosję, w tym odejście od rosyjskich surowców. Plan Komisji, aby zrezygnować do końca roku z rosyjskiej ropy i w 2/3 z rosyjskiego gazu był ambitną propozycją, wpisującą się w oczekiwania polskiego rządu. Tymczasem jeszcze kilka miesięcy temu KE była niejednoznaczna w swojej postawie wobec gazociągu Nord Stream 2.

Po drugie, KE popiera rozpoczęcie procesu akcesji Kijowa do UE. Tutaj również Komisja była sojusznikiem Polski. Co więcej, otworzyła się także na Mołdawię, co pokazuje głębszy proces zmiany podejścia do wschodniego sąsiedztwa. Jeszcze niedawno Partnerstwo Wschodnie było uważane za maksimum możliwości. Choć autorzy tego projektu chwalili się długofalowymi zmianami, to było oczywiste, że PW nie jest etapem na drodze do członkostwa, tylko alibi, aby ostatecznie do niego nie doszło. PiS zarzucał UE, że przed wojną oferowała państwom PW nie realną perspektywę akcesji, ale wieczny przedpokój. Choć proces negocjacji akcesyjnych Ukrainy będzie długi i być może również odłoży członkostwo w UE na „wieczne nigdy”, to już status kandydacki uzasadnia włączenie Kijowa do programów finansujących np. połączenia infrastrukturalne Ukrainy z UE, w tym z Polską.

Istnieje duża szansa na to, że na Ukrainę trafi pomoc ze specjalnego funduszu pozwalającego sfinansować odbudowę kraju ze zniszczeń wojennych. Jeśli tak się stanie, będzie to dowód na rosnącą pozycję Polski, która o taki fundusz zabiega. Pojawią się szanse na korzyści dla Polski z tytułu inwestycji za wschodnią granicą. Skala bezpośrednich korzyści jest trudna do oszacowania, bo sam fundusz jest jeszcze w fazie koncepcji, ale już sam fakt odzyskania perspektyw rozwojowych kluczowego sąsiada będzie niezmiernie istotny i korzystny zarazem dla Polski.

Zbliżenie w kwestiach polityki wschodniej nie oznacza, że relacje Warszawy z Brukselą będą bezproblemowe. Spór o praworządność jest na tyle zaawansowany, złożony i obrośnięty politycznymi interesami, że można go co najwyżej deeskalować, ale nie zamknąć. Tak więc współpraca w kwestii polityki wschodniej będzie realizowana obok sporu o praworządność, który szybko się nie zakończy. Nie zostały zniesione także „naturalne” napięcia wynikające z innej wizji integracji europejskiej PiS-u i UE. Niemniej osiągnięcie porozumienia w sprawie KPO, jakkolwiek nie gwarantującego przypływu unijnych pieniędzy, dowodzi, że relacje z KE są lepsze niż przed wojną.

Konsolidacja regionu Europy Środkowej

Jednym z największych zaskoczeń politycznych jest reakcja na wojnę naszego regionu. O ile w 2014 r. to Niemcy tworzyły presję na państwa regionu, aby zaakceptowały sankcje na Rosję, tak obecnie nasz region jest w awangardzie zarówno wspierania Ukrainy, jak i karania Rosji. Szczególnie istotna dla Polski jest zmiana w Czechach i na Słowacji, gdzie płynął silny nurt bagatelizowania rosyjskiego zagrożenia. Obecnie Warszawa, Praga i Bratysława mówią niemal jednym głosem.

Szczególnie dobry czas mają stosunki polsko-czeskie. Wojna zbiegła się ze zmianą rządu w Pradze. Zdystansowanego wobec Polski premiera Babiša zastąpił Petr Fiala z ODS, który współpracuje z PiS-em w jednej frakcji w europarlamencie. Przejawem zbliżenia było rozwiązanie sporu o kopalnię Turów, a także wspólna podróż premierów Fiali i Morawieckiego do Kijowa. Dla całego regionu Polska stała się liderem, z którym warto współpracować, szczególnie że decyzja o radykalnym zwiększeniu potencjału militarnego Polski zwiększa atrakcyjność Warszawy w zakresie bezpieczeństwa.

Ostatnie tygodnie przyniosły także wzrost zainteresowania projektem Trójmorza. Na ostatnim szczycie wsparcie finansowe w wysokości 300 mln dolarów zadeklarowały USA, które dotąd zazwyczaj wstrzymywały się z takimi zobowiązaniami.

Wojna ujawniła rozbieżność percepcji zagrożenia przez Europę Zachodnią i Wschodnią, która dla PiS-u była oczywista, ale niekoniecznie dla innych koalicji rządzących w sąsiednich państwach. PiS marzył o zwiększeniu poczucia wspólnoty losu, bo pozwala on realizować własną wizję naszego regionu. Promował tożsamość środkowoeuropejską jako równoważną i nie gorszą od zachodnioeuropejskiej. W wizji PiS-u Polska miała być liderem, ale i rzecznikiem interesów państw regionu Europy Środkowo-Wschodniej, którego wspólnota opiera się na kilku elementach.

Mowa tu nie tylko o Grupie Wyszehradzkiej, ale też o państwach bałtyckich. Po pierwsze, państwa regionu cechowała niska podmiotowość, co wynika ze „świeżo” odzyskanej suwerenności poszczególnych stolic i czego konsekwencją są liczne „zabiegi pedagogiczne” ze strony Europy Zachodniej. Po drugie, regionalna wspólnota jest także efektem dziedzictwa komunistycznego, co pozwala budować politykę sprzeciwu wobec rosyjskiego imperializmu, a także buduje status „geopolitycznej ofiary”, która jest kapitałem moralnym przekładającym się na oczekiwania wobec Europy Zachodniej.

Po trzecie, zagrożenie rosyjskie powinno budować proamerykańską postawę regionu, ponieważ tylko USA dają realne poczucie bezpieczeństwa. Po czwarte,  podzielamy interesy wynikające z zapóźnienia rozwojowego wobec Europy Zachodniej, co rodzi potrzebę koordynacji stanowisk. Pozwoliłoby to ułożyć zasady gry w UE w taki sposób, by maksymalnie szybko nadrabiać dystans wobec Europy Zachodniej. Po piąte, naszą część Europy cechował bardziej konserwatywny system wartości, w odróżnieniu od bardziej progresywnej Europy Zachodniej, która miała ambicję narzucania własnej perspektywy aksjologicznej państwom EŚW.

Stosunek PiS-u wobec EŚW wyróżniało od innych polskich partii  oczekiwanie, że współpraca regionalna nie będzie sprowadzona do „technicznego” aspektu koordynacji polityki spójności czy dbania o interesy rozwojowe, ale będzie narzędziem awansu politycznego i upodmiotowienia, szczególnie w UE, w tym także poprzez spór z „głównym nurtem” UE, reprezentowanym przez Niemcy i Francję. Polska w wizji PiS-u powinna być liderem uświadamiającym potencjał regionu i wspólnotę interesów. W wizji PiS-u Polska powinna mieć taką pozycję w regionie, żeby „telefon do Warszawy był telefonem do całej EŚW”. Choć do takiej pozycji Polski jeszcze bardzo daleko, to niewątpliwe wojna na Ukrainie tworzy ku temu korzystniejsze warunki.

Łyżką dziegciu jest postawa Węgier, które dotychczas były najbliższym sojusznikiem PiS-u. Nawet znający Orbana Kaczyński był zaskoczony poziomem prorosyjskości Budapesztu. To, co PiS tolerował przed wojną, przestał akceptować po wojnie. Relacje Budapesztu z Warszawą i innymi stolicami naszego regionu są w kryzysie, czego dowodem było odwołane spotkanie formatu V4. Wszystko wskazuje na to, że ochłodzenie relacji Budapesztu z Warszawą, ale też Pragą i Bratysławą, nie jest chwilowe, co przewartościowuje współpracę w ramach Grupy Wyszehradzkiej. Dotychczas podstawą współpracy była oś polsko-węgierska, a obecnie jest nią trójkąt polsko-czesko-słowacki z wyraźną rolą Węgier jako outsidera nie tylko na brukselskich salonach, ale i regionalnych forach.

Poprawa wizerunku

Ostatni wiatr to istotna poprawa wizerunku, który za czasów rządów PiS-u zanurkował w wyjątkowo głębokie odmęty. Wojna udowodniła, że rzekoma rusofobia wynikała nie z uprzedzeń wobec Rosji, ale prawidłowej percepcji, czym Moskwa jest i do czego jest zdolna. Racje PiS-u wybrzmiały wiele razy w ostatnich miesiącach na łamach gazet na co dzień niesprzyjających PiS-owi. Elity Zachodu były pod wrażeniem otwarcia granicy przez pisowski rząd, a tamtejsze społeczeństwa otwarciem domów dla uchodźców przez polskich obywateli.

Bezprecedensowa skala pomocy szczególnie kontrastowała z wizerunkiem, jaki polski rząd miał w UE po 2015 r., kiedy sprzeciwiał się mechanizmowi stałej relokacji uchodźców oraz po ubiegłorocznym kryzysie na granicy polsko-białoruskiej. Szacunek wzbudziło nie tylko przyjęcie uchodźców, ale także zorganizowanie im warunków do życia. Polski spór, czy więcej zrobił rząd, samorząd czy organizacje pomocowe dla ludzi z zagranicy nie ma żadnego znaczenia. Oskarżani o rasizm i ksenofobię Polacy zyskali cenny kapitał moralny, który był towarem deficytowym.

Co więcej, szokiem dla Europy Zachodniej jest także pozytywnie przebiegająca integracja Ukraińców w Polsce. Od 2014 r. miliony ukraińskich obywateli przyjeżdżało do Polski. Od tego czasu wskaźnik sympatii dla nich w Polsce wzrósł, a nie zmalał, co jest ewenementem, biorąc pod uwagę skalę migracji. Po 24 lutego 2022 to polsko-ukraińskie success story stało się powszechnie znane w Europie.

Naturalnie wizerunek Polski najbardziej zyskał na samej Ukrainie. Pomoc dla ukraińskich uchodźców, jak i dla ukraińskiego państwa, zrodziła ogromne uznanie Polski i Polaków. Zdecydowanie zwyciężamy we wszystkich rankingach sympatii, a najbardziej popularnym politykiem na Ukrainie jest prezydent Andrzej Duda, którego dyplomatyczna aktywność w ostatnich miesiącach spowodowała także istotny wzrost poparcia w Polsce.

To właśnie na Ukrainie wizerunek Polski jest zasobem, który daje nadzieje na wymierne polityczne i gospodarcze zyski. Jeszcze przed wojną mimo wsparcia Kijowa na forum UE czy NATO rząd PiS-u nie był zadowolony z roli, jaką Warszawa odgrywa w polityce zagranicznej dla Kijowa. Ukraina ceniła poparcie Polski, ale stawiała znacznie wyraźniej na Niemcy. Dziś, kiedy w chwilach próby Polska sprawdziła się w boju, a Niemcy rozczarowały, akcje Warszawy w Kijowie rosną na wartości jak nigdy wcześniej.

***

Wojna spowodowała istotne polityczne zmiany. Wiele z nich jest korzystnych dla Polski, w tym dla PiS-u, którego dotychczas podnoszone racje wybrzmiały w sposób wręcz manifestacyjny. Doszło do politycznego awansu Polski i perspektyw jego kontynuacji w przyszłości. Dawniej problem PiS-u polegał nie tylko na niepopularnych diagnozach, ale także dyplomatycznych błędach. PiS nieraz uderzał głową w mur na własne życzenie, a receptą na przeszkody często nie był sprytny jej objazd, ale większy rozbieg prowadzący do przewidywalnych porażek. Tym razem o sukcesie zdecydują nie zewnętrzne okoliczności, a zdolność ich wykorzystania.

Po 20 latach od powstania PiS-u dopiero teraz przychodzi prawdziwy sprawdzian zdolności tej partii do realizacji własnej wizji. Przez prawie siedem lat wiatr wiał PiS-owi w oczy, zmuszając go do defensywy. Wojna spowodowała, że PiS zaczął rozgrywać piłkę na połowie przeciwnika. Pytanie, ile jest w stanie strzelić bramek, pozostaje otwarte.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki 1% podatku przekazanemu nam przez Darczyńców Klubu Jagiellońskiego. Dziękujemy! Dołącz do nich, wpisując nasz numer KRS przy rozliczeniu podatku: 0000128315.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.