Gospodarka

Gotówkowcy z alt-leftu i prawicy nie chcą płacić kartą

Parlament Europejski przyjął przepisy, które mają zapobiegać praniu brudnych pieniędzy. Jak? Między innymi przez ograniczenie płacenia gotówką tylko do kwoty 10 tys. euro. Obrońcy bilonu i banknotów krytykują UE.

Pojawiające się wciąż nieśmiałe próby ograniczenia pieniądza gotówkowego musiały wywołać jakąś formę społecznego oporu. Tak jak ograniczanie samowolki na drogach uaktywniło samochodziarzy, powolne przechodzenie na obrót bezgotówkowy sprowokowało powstanie nowej subkultury obrońców pieniądza w formie banknotów i bilonu. Nazwijmy ją gotówkowcami lub pieniądzarzami.

To bardzo eklektyczna grupa, która zawiera w sobie zarówno alt-left, jak i prawicę, chociaż obie strony przywołują nieco inne argumenty. Lewicowi gotówkowcy przestrzegają więc przed przekazaniem zbyt dużej władzy bankom i sektorowi finansowemu, za to prawicowi pieniądzarze załamują ręce z powodu kolejnego ciosu we własność prywatną i poszerzenie kompetencji państwa.

Przegłosowanie 24 kwietnia przez Parlament Europejski nowych przepisów unijnych, które wprowadzają limit dla płatności w gotówce, oczywiście spotkało się z reakcją pieniądzarzy. Szczególnie tych z prawej strony.

Państwo powinno nam mówić, co robi

– Ważne jest, żebyśmy mieli swoją silną walutę. Ale ważne jest też, żebyśmy mieli prawo do obracania żywą gotówką – grzmiał poseł Konfederacji Konrad Berkowicz. Według polityka wycofywanie gotówki to sposób na inwigilację obywateli oraz zablokowanie im możliwości korzystania z własnego majątku. Rządy będą śledzić wszystkie wydatki ponoszone przez obywateli, więc nie umkną im żadne słabostki czy wstydliwe nawyki konsumentów. Nikt już nie kupi cichaczem gazetki erotycznej, gdyż wszystko będzie widać czarno na białym w historii jego rachunku. A obywatele, którzy szczególnie zajdą władzy za skórę, po prostu stracą dostęp do swoich pieniędzy zgromadzonych na rachunku bankowym.

Brzmi strasznie, problem w tym, że prognozy gotówkowców są przynajmniej przesadzone, a często po prostu idiotyczne. Już samo sprowadzanie swobody gospodarowania własnym majątkiem do fizycznej gotówki nie trzyma się kupy. Po pierwsze, już od dawna zdecydowana większość pieniędzy należących do Polaków jest trzymana na rachunkach bankowych, a nie w tak zwanej skarpecie.

Ile na koncie, ile w skarpecie

Według raportu Związku Banków Polskich aktywa finansowe polskich gospodarstw domowych warte są niecałe 3 biliony złotych i 40 proc. z nich trzymana jest właśnie w bankach. W skarpecie ulokowane jest tylko 12 proc. aktywów finansowych Polek i Polaków. Poza tym aktywa finansowe odpowiadają za zdecydowaną mniejszość majątku polskich gospodarstw domowych. Według badania NBP w 2016 roku mediana aktywów rzeczowych gospodarstwa domowego w Polsce wyniosła 293 tys. zł, a finansowych zaledwie 15 tys. zł. Dane są dosyć nieaktualne, gdyż w Polsce z niewiadomych powodów nie bada się na bieżąco majątku – a omawiane badanie w czasach prezesury Adama Glapińskiego nie było już kontynuowane – jednak od tamtego czasu ta dysproporcja mogła się jeszcze pogłębić, gdyż nieruchomości drożały w znacznie wyższym tempie, niż rosły ceny.

Inaczej mówiąc, fizyczna gotówka to zupełny margines majątku zgromadzonego w Polsce, więc władza – teoretycznie – już od lat może nas inwigilować i blokować dostęp do własności niewygodnym obywatelom. A jednak zasadniczo tego nie robi – z tego prostego powodu, że w państwach cywilizowanych obowiązują przepisy i procedury oraz tajemnica bankowa, a zajmowanie własności prywatnej jest dopuszczalne wyłącznie w konkretnych przypadkach – na przykład niepłacenia podatków. Udostępnienie danych z rachunku bankowego może mieć miejsce tylko na podstawie postanowienia prokuratora lub sądu i tylko w określonym zakresie.

Co więcej, organy ścigania mogą się domagać danych wyłącznie od osoby podejrzewanej o popełnienie przestępstwa – ale np. od świadka już nie. To wszystko trwa i wymaga wydania przez konkretne osoby konkretnych dokumentów, z których potem można je rozliczyć. Prokuratorzy nie rwą się do masowego wydawania tego typu pism nawet w zwyczajnych sprawach kryminalnych. Teoria powszechnej inwigilacji, która pojawi się po ograniczeniu gotówki do minimum, jest zupełnie oderwana od rzeczywistości.

Na razie Polsce jeszcze daleko do „bantustanu”

Poza tym dla organów ścigania to nie karta bankomatowa jest kluczowa do rekonstrukcji miejsc pobytu osoby podejrzanej, tylko telefon, a dokładnie rzecz biorąc, jego logowanie się do stacji BTS. Na tej podstawie można całkiem dokładnie zrekonstruować poruszanie się niemal każdego i wymaga to mniejszego zachodu niż zdobywanie objętych tajemnicą danych bankowych.

Gotówką zapłacimy tylko do 10 tys. euro

Jednym ze sztandarowych argumentów pieniądzarzy jest przydatność gotówki w ekstremalnych przypadkach katastrof naturalnych czy nagłego blackoutu energetycznego. Podczas powodzi nikt nie zapłaci kartą, więc fizyczne pieniądze są niezbędne, by kupić żywność czy zapłacić za transport lub inne usługi. Tylko że nie ma planów całkowitego wycofania papierowych pieniędzy. Obecnie w Polsce obowiązuje limit płatności gotówkowych wysokości 15 tys. zł i to wyłącznie w transakcjach między przedsiębiorstwami. UE zamierza ograniczyć obrót gotówkowy do transakcji wysokości 10 tys. euro, czyli przeszło 40 tys. złotych, w sytuacji, gdy przynajmniej jeden podmiot prowadzi działalność gospodarczą. Mowa więc o zakupach dużych aktywów rzeczowych, na przykład samochodu. Nie chodzi o zakup wody, bułek czy innych podstawowych artykułów.

Celem jest przede wszystkim ograniczenie niewielkich, ale masowych, krętactw dnia codziennego. Głównie podatkowych, gdyż poważni przestępcy już dawno omijają pieniądz fiducjarny w jakiejkolwiek formie, używając chociażby kryptowalut zarówno do przeprowadzania transakcji, jak i akumulacji nielegalnego kapitału. Drobni przedsiębiorcy wykorzystują gotówkę do wypłacania części wynagrodzeń pod stołem czy do nierejestrowanej sprzedaży w celu uniknięcia podatków.

Kto za to zapłaci? Oby bogaci

Zarówno płacenie pod stołem, jak i szara strefa są w Polsce poważnymi problemami. Według raportu Instytutu Prognoz i Analiz Gospodarczych polska szara strefa – czyli gospodarka nierejestrowana – była warta w zeszłym roku aż 746 mld złotych. Po doliczeniu jej do PKB odpowiadałaby za niecałą jedną piątą polskiej gospodarki.

Popularne jest również przyjmowanie części wynagrodzenia poza paskiem. Według raportu Polskiego Instytutu Ekonomicznego w 2021 roku 8 proc. polskich pracowników na etacie otrzymywało część pensji pod stołem. Z tego powodu finanse publiczne uszczuplane są o kwotę 17 mld złotych rocznie.

Mówimy tu jednak tylko o etatowcach, a przecież podobne przekręty dotyczą umów-zleceń, a nawet nieoskładkowanych umów o dzieło. Specjalizują się w tym szczególnie najmniejsze firmy, w których oficjalne pensje są absurdalnie niskie. Według danych GUS w 2022 roku średnie wynagrodzenie w mikroprzedsiębiorstwach wyniosło 4,3 tys. zł brutto. W całej gospodarce narodowej było o 2 tys. zł wyższe – czyli niemal o połowę. Oczywiście w małych firmach zarabia się mniej, ale gdyby faktycznie tamtejsze pensje były na poziomie Bułgarii, to nie pracowałoby tam 4,5 mln Polaków.

Lewica gotówkowa

Według lewicujących gotówkowców wycofywanie gotówki zostało zaplanowane przez przebiegłych bankierów, którzy chcą w ten sposób ściągać prowizję z każdej przeprowadzanej transakcji. Pazerność sektora finansowego jest powszechnie znana, a w pierwszych latach XXI wieku banki pobierały nawet kilka procent wartości obsługiwanych płatności bezgotówkowej. Od zeszłej dekady opłata intercharge jest już jednak ściśle uregulowana i na terenie UE wynosi maksymalnie 0,3 proc. wartości transakcji. Nic też nie stoi na przeszkodzie, by ją w przyszłości jeszcze obniżyć.

Nawet Logan Roy chce wyższych podatków dla bogaczy

Banki nie muszą zawracać sobie tym głowy, gdyż zarabiają na czymś zupełnie innym – oczywiście na kredytach. Według danych GUS w 2023 roku przychody operacyjne netto sektora bankowego w Polsce wyniosły 108 mld zł, z czego 98 mld zł przyniosły im odsetki płacone przed kredytobiorców. Opłaty i prowizje odpowiadały tylko za niespełna 19 mld złotych przychodów, jednak w tym są również prowizje od kredytów czy opłaty za przeróżne usługi – między innymi wypłaty gotówki z bankomatów.

Polacy nie płaczą za gotówką

Chociaż w 2021 roku wprowadzono przepisy wzmacniające rolę gotówki, uniemożliwiając sprzedawcom odmowę przyjęcia fizycznych pieniędzy od klienta, to obrót bezgotówkowy i tak rośnie. Po prostu preferują go sami Polacy. Według danych NBP 51 proc. badanych częściej wybiera bezgotówkową formę płatności – gotówkę preferuje jedna trzecia. Popularność płatności bezgotówkowych to zasługa szczególnie Blika, z którego w 2022 roku korzystała prawie połowa Polek i Polaków, chociaż jeszcze w 2019 roku tylko jedna czwarta.

Musimy się zbroić, więc rząd odejmie wam od ust

Pieniądz cyfrowy jest również wygodny dla przedsiębiorców, o ile są uczciwi. Według raportu Płatności bezgotówkowe w polskich MŚP niespełna połowa firm z badanego sektora posiadała terminal płatniczy, a dwie trzecie wskazywały szybszą i sprawniejszą obsługę klienta za największą zaletę transakcji bezgotówkowych. W zeszłym roku dwie trzecie transakcji przeprowadzanych w punktach sprzedaży detalicznej lub usług było przeprowadzane bezgotówkowo – udział gotówki spadł więc o 3 pkt proc. w stosunku do roku 2022.

Opowieści o zagrożeniu wprowadzenia orwellowskiej dystopii są więc tylko mydleniem oczu, nawet jeśli część pieniądzarzy w nie wierzy. Drobne złodziejstwa publicznych pieniędzy codziennie i masowo dokonywane przez przeróżne mniejsze i nieco większe podmioty są za to całkowicie realne. Zredukowanie obrotu fizycznym pieniądzem tylko do drobnych transakcji może całkiem skutecznie ograniczyć te drobne oszustwa, które łącznie stanowią jednak bardzo poważny problem dla nas wszystkich. Bo to przecież my jesteśmy wtedy okradani, a nie aktualnie rządzący politycy czy mityczna Bruksela.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij